The autumn would not end. Like soap bubbles, days rose ever more beautiful and etherial, and each of them seemed so perfect that every moment of its duration was like a miracle extended beyond measure and almost painful. In the stillness of those deep and beautiful days, the consistence of leaves changed imperceptibly, until one day all the trees stood in the straw fire of completely demateralsed leaves, in a light redness like a coating of coloured confetti, magnificent peacocks and phoenixes; the slightest move or flutter would cause them to shed the splendour of their plumage - the light, moulted,superfluous leafy feathers.
Bruno Schulz: A Second Autumn”, from The Street of Crocodiles and Other Stories, transl. Celina Wieniewska.
Jesień,
jesień, aleksandryjska epoka roku, gromadząca w swych ogromnych bibliotekach
jałową mądrość 365 dni obiegu słonecznego. O, te poranki starcze, żółte jak
pergamin, słodkie od mądrości jak późne wieczory! Te przedpołudnia uśmiechnięte
chytrze jak mądre palimpsesty,
wielowarstwowe jak stare pożółkłe księgi! Ach, dzień jesienny, ten stary
filut-bibliotekarz, łażący w spełzłym szlafroku po drabinach i kosztujący z
konfitur wszystkich wieków i kultur! Każdy krajobraz jest mu jak wstęp do
starego romansu. Jakże się świetnie bawi, wypuszczając bohaterów dawnych
powieści na spacer pod to zadymione i miodne niebo, w tę mętną i smutną, późną
słodycz światła! Jakich nowych przygód dozna Donkiszot w Soplicowie? Jak ułoży
się życie Robinsonowi po powrocie do rodzinnego Bolechowa?
W duszne, nieruchome wieczory, złote od zórz,
odczytywał nam ojciec wyjątki ze swego manuskryptu. Porywający lot idei
pozwalał mu chwilami zapomnieć o groźnej obecności Adeli.
Przyszły ciepłe wiatry mołdawskie, nadciągnęła ta
ogromna żółta monotonia, to słodkie, jałowe wianie z południa. Jesień nie
chciała się skończyć. Jak bańki mydlane wstawały dni coraz piękniejsze i
eteryczniejsze i każdy wydawał się tak do ostatnich granic wyszlachetniony, że
każda chwila trwania była cudem przedłużonym nad miarę i niemal bolesnym.
W ciszy tych dni głębokich i pięknych zmieniała się
niepostrzeżenie materia listowia, aż pewnego dnia stały drzewa w słomianym
ogniu całkiem zdematerializowanych liści, w krasie lekkiej jak wykwit plewy,
jak nalot kolorowych confetti —
wspaniałe pawie i feniksy, które wstrząsnąć się tylko muszą i zatrzepotać,
ażeby strącić to świetne, lżejsze od bibułki, wylinione i niepotrzebne już
pierze.
— Bruno Schulz, “A Second Autumn”, from The Street of Crocodiles and Other Stories
No comments:
Post a Comment